piątek, 26 marca 2010
San Ignacio de Velasco
Kiedy autobus wjeżdża do San Ignacio czuję się zaskoczona i zagubiona. Pierwszy raz od wielu dni jestem w tak dużym mieście. Oczywiście bez przesady, mieszka tu tylko 12,5 tysiąca ludzi, a wybrukowanych jest tylko kilka głównych ulic, ale w porównaniu z sennymi miasteczkami gdzie przed kościołem pasły się konie, a krowy leżały rozłożone na środku drogi, bo i tak nic nie jechało, ma się wrażenie przybycia do metropolii. San Ignacio ma potężny bazar, zalew wodny, lotnisko i filię uniwersytetu. Jest największym miastem między Santa Cruz a brazylijską granicą.
Przystanek autobusowy mieści się przy sklepie monopolowym Bin Laden. Trochę czasu zajmuje mi znalezienie hotelu w przystępnej cenie. San Ignacio i kolejne misje są już dosyć często odwiedzane przez turystów, często na przykład rodziny z Santa Cruz przyjeżdżają tutaj na weekend. Dlatego też wybudowano tu znacznie lepszą infrastrukturę, również tę hotelowa. Za dwadzieścia dolarów możemy znaleźć miejsce w hotelu utrzymanym w klimacie kolonialnym, z zacienionym patio i basenem. Ja wybieram jednak skromniejszą wersję pięciodolarową. Korzystam z pierwszego od wielu dni dostępu do Internetu. W końcu tez mogę przespacerować się po czymś więcej, niż po głównym placu i dziesięciu odchodzących od niego ulicach. Przypominam sobie, że umówiliśmy się tutaj z Mauricio po południu. Tak… nie ma bardziej prawdopodobnej rzeczy niż spotkanie niebieskiego ptaka w dużym mieście bez ustalonego miejsca i godziny. Później dowiem się, że Mauricio w ogóle tu nie dojechał. Znalazł gdzieś pracę i został. Spotkaliśmy się dopiero w Santa Cruz.
Kościół z San Ignacio różni się od pozostałych (jako jedyny również nie jest wpisany na listę UNESCO), został całkowicie zniszczony i dzisiaj oglądamy jego rekonstrukcję. Różnicę widać gołym okiem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz