czwartek, 25 marca 2010

Chochis


Mauricio zakręcił się w miasteczku i już znalazł pracę. Ma coś namalować na ścianie restauracji. Decydujemy się więc zostać tu na jeszcze jedną noc. Ja korzystam i robię sobie wycieczkę do sankturaium Chochis.
Około 40 kilometrów na zachód od Roboré wznosi się czerwona góra, nazywana ze względu na swój kształt i szczególne właściwości zębem diabła. Miejscowi wierzą, że jest ona źródłem kosmicznej energii i odbywają wędrówki na jej szczyt, by czerpać stąd siłę. Pod diabelskim zębem Hans Roth wybudował niezwykłe sanktuarium maryjne Chochis, upamiętniające tragiczne wydarzenia powodzi, która zalała miasteczko w 1979 roku. Prawie wszyscy wtedy zginęli. Uratowali się jedynie pasażerowie przejeżdżającego tamtędy pociągu, którzy żarliwie modlili się o pomoc Matki Boskiej. Sanktuarium zachwyca bogactwem drewnianych rzeźb przedstawiających różne sceny z Biblii. Jak zwykle jestem tu jedyną turystką, a może w ogóle jedyną osobą, bo nie widzę ani księdza ani strażnika. Znajduję tablicę wymieniającą odległość dzielącą Chochis od innych sankturaiów maryjnych na świecie. Do Sanctuario de Chenstochova jest 10,800 km.


Po kilku godzinach chcę wrócić do Robore, ale niestety nie ma autobusu. Wychodzę na rozpaloną słońcem, pustą drogę. Nie ma cienia i nic nie jedzie. Koszmar. W końcu zatrzymuje się samochód pełen robotników wracających z pracy. Mam spore obawy, ale po szybkiej analizie swojej beznadziejnej sytuacji wsiadam. Mój anioł czuwa. Robotnicy opowiadają mi, że pracują na budowie w okolicach indiańskich wiosek. Może bym chciała z nimi pojechać następnego dnia i zobaczyć jak żyją tutejsi Indianie? Zaczynam podejrzewać, że Robore wytacza swoje ostatnie działa, żeby mnie przy sobie zatrzymać. Z ciężkim sercem dziękuję jednak za propozycję, muszę w końcu stąd wyjechać. Dziś myślę, że może było to błędem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz